Perito Moreno i Ricky Martin

 

Czilijskie Puerto Natales, baza wypadowa do Torres del Paine, 19 luty 2016 roku. Po szybkim śniadaniu hostelowym, w postaci bułki z masą karmelową i kubkiem kawy, spakowaliśmy plecaki i ruszyliśmy w drogę. Taksówką dojechaliśmy na dworzec autobusowy, oddaliśmy bagaże i rozsiedliśmy się wygodnie w fotelach. Za niecałe 5 godzin mieliśmy być u celu, w El Calafate w Argentynie. Ruszyliśmy punktualnie. W trakcie podróży dało się wyczuć niecodzienne podekscytowanie pasażerów i ich wyjątkowo dobre humory. Wzmożony ruch na drodze też wydawał się podejrzany. No i te kolejki na granicy czilijsko-argentyńskiej… Wyglądało na to, że wszyscy jadą do El Calafate w tym samym celu. Celu, o którym my nie mieliśmy pojęcia. Kilkanaście kilometrów przed końcem trasy ekscytacja współtowarzyszy podróży sięgnęła zenitu. Jeden z pasażerów nieopodal naszego siedzenia wyginając śmiało ciało na chwilkę przystanął, pochylił się nad nami i zapytał niemalże śpiewając “A wy też na koncert?”. Popatrzyliśmy na siebie zdziwieni i po sekundzie zgodnie odpowiedzieliśmy ”Nie, my na lodowiec”. Nieco zdziwiony mężczyzna uśmiechnął się i odszedł. O wydarzeniu jakie tej nocy szykowały władze El Calafate, miasteczku wielkości podkrakowskich Wadowic, dowiedzieliśmy się z bilbordów, które witały przyjezdnych. Z okazji “Fiesta Nacional Del Lago” – lokalnego święta, za kilka godzin zaczynał się koncert Ricky’ego Martina!

Z tej okazji do El Calafate przybyło drugie tyle gości, ilu obywateli mieszka tu co na co dzień. Spowodowało to zupełny paraliż ulic. Okazało się, że nasza praktyka szukania noclegu po przyjeździe na miejsce tym razem się nie sprawdzi. Wszystkie pokoje, na które było nas stać, od dawna są już sprzedane, zostały jeszcze pojedyncze miejscówki dla VIPów… ale na nasze szczęście w miasteczku funkcjonował też camping. Choć po tygodniu spędzonym w górach, gdzie 6 nocy spaliśmy w namiocie, mieliśmy ochotę na odrobinę luksusu, wiedzieliśmy, że nie czas na marudzenie i na ten luksus będziemy musieli jeszcze poczekać. Na mocno zapchanym namiotami campingu znalazło się miejsce i dla nas.

Nim się obejrzeliśmy zapadł zmrok. Ludzi na ulicach było coraz mniej,  a w pubach i restauracjach w końcu można było znaleźć wolny stolik.  Koncert zaczął się o 22 i odbywał się w centrum miasta. Na przemian słuchać było wykonywane przez latynosa utwory i piski podnieconych nastolatek. Choć nie jesteśmy fanami Rickiego bez problemu z daleka rozpoznaliśmy jego flagowe utwory takie jak na przykład Viva la vida loca. Do końca wieczoru towarzyszył nam Ricky, można nawet powiedzieć że grał Michałowi do kotleta… steka :) Bezwiednie jak wszyscy inni w knajpie, jedząc kolację wpatrywaliśmy się w ekran telewizora, na którym transmitowany był na żywo koncert. Koncert, który odbywał się tuż za ścianą :) Butelka czerwonego wina skończyła się szybciej niż zwykle.

Rano ponownie wpakowaliśmy się w autobus, lecz tym razem jechaliśmy na spotkanie z lodowcem. Po drodze do Parku Narodowyego Los Glaciares zatrzymywaliśmy się by przyjrzeć się bliżej zwierzętom. Spotkaliśmy między innymi nandu czyli strusie amerykańskie, gwanako andyjskie (potocznie lamy patagońskie) i orły.

Na kawę i cudowny widok wstąpiliśmy do Estancia Menelik, gdzie niektórzy z nas zaprzyjaźniali się z mieszkającymi tam zwierzętami. Każdy robił to na inny sposób :)

W południe dotarliśmy do celu. Stanęliśmy twarzą w twarz, a raczej czoło w czoło z lodowcem Perito Moreno. Oto kilka faktów o tym lodowcu:

  • Szerokość około 5 km
  • Długośćć około 30 km
  • Wysokość 250 m, w tym 70 m nad powierzchnią wody, a 170 m pod jej powierzchnią
  • 1 z 3 narastających lodowców na świecie, de facto lodu jest ciągle tyle samo – ile przyrośnie, tyle oderwie się i wpadanie do jeziora argentyńskiego i podniesie jego taflę
  • 1 z 48 lodowców które tworzą Lądolód Patagoński Południowy
  • Średnio co 5 lat załamuje się naturalnie utworzony most lodowy pomiędzy lodowcem i lądem
  • 3 największy naturalny zbiornik wody pitnej na świecie
  • W 1981 roku został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO

My też zdecydowaliśmy się na rejs po jeziorze. 3 godzinna wycieczka kosztuje około $40 i jest tego warta. Przyznajemy szczerze, że trochę zazdrościliśmy tym co chodzili po lodowcu (zobaczcie ostatnie zdjęcie), ale na taką przyjemność trzeba zarezerwować więcej czasu i gotówki.