Wyjazd na Lofoty potwierdził to co od dawna wiedzieliśmy – my Polacy jesteśmy wszędzie!
Jak wiadomo gospodarka Loftów opiera się głównie na turystyce i rybołówstwie. Niestety rybołówstwo zaczęło cierpieć na niedostatek rąk do pracy: młodzi Norwegowie niechętnie imają się pracy przy rybach (zamiast tego uciekają do miast), a starzy odchodzą już na emeryturę. Problem braku rąk do pracy został jednak rozwiązany – na ratunek przybyli Polacy… Dlatego wszyscy tutaj są nam wdzięczni: uratowaliśmy Lofoty, nie na żarty, a dosłownie. Polacy do pracy na Lofotach przyjeżdżają tłumnie, bo choć praca nie pachnie, to jest dobrze płatna, a dużym plusem też jest jej sezonowość: kilka miesięcy na wyspach, kilka w Polsce. Są osoby którym pasuje taki układ. A czemu nie?
W marcu trwa sezon na dorsza. Dzięki uprzejmości poznanych na Lofotach Polaków udało nam się odwiedzić jedną z tutejszych przetwórni ryb, zobaczyć na czym polega praca i zrobić kilka zdjęć.
Świeże ryby, bez głów, będą patroszone.
Wątroby dorszy, z nich powstanie tran.
W niebieskich beczkach leżakuje zasolona ikra.
Głowy rybie, będą schły na palach … a potem zostaną wysłane do Nigerii, gdzie posłużą jako składnik tradycjnego posiłku.
Suszy się nie tylko głowy, ale całe tusze. Spreparowane w ten sposób ryby można przechowywać przez kilka lat jako tzw. “stockfish”. Suszona ryba może posłużyć zarówno jako przekąska do piwa (o silnym rybim smaku ;-), jak i (po namoczeniu) jako pełnowartościowy materiał na filet.
Już niedługo drewniane stelaże zapełnią się, a w okolicy czuć będzie tylko dorsza!