Samochodem po Emiratach

Rozgrzanym asfaltem przez piaszczystą pustynię

Auto pożyczyliśmy na lotnisku. Wbrew wcześniejszym przypuszczeniom nie potrzebowaliśmy międzynarodowego prawo jazdy, wystarczyło polskie. Wypożyczenie samochodu w Emiratach nie jest drogie, a sama benzyna jest tu nieprzyzwoicie tania: litr w przeliczeniu kosztuje 1,5 złotego.

Wyjeżdżając z Dubaju musieliśmy się odnaleźć w gęstwinie wielopasmowych autostrad prowadzących na południe i wschód kraju. Drogi i ruch w Dubaju przypominają miasta zachodniego wybrzeża USA.

Gdy tylko wyjechaliśmy poza metropolię, od razu wkroczyliśmy w inny świat. Krajobraz, z drapiących chmury wieżowców, zmienił się w żółtopomarańczowe, sięgające po horyzont morze piachu, gdzie raz po raz dostrzegaliśmy wędrujące bez celu wielbłądy. Wzdłuż autostrady ciągnęło się ogrodzenie, co nie przeszkadzało garbatym zwierzakom podejmować udanych prób przedostania się na jezdnię. Na szczęście ruch był znikomy i wypatrzony z dala zwierz nie stanowił większego zagrożenia dla kierowcy i pasażerów.

Po drodze często mijaliśmy wysokie i rozłożyste słupy wysokiego napięcia. Były ich dziesiątki i na pustynnych skałach wyglądały księżycowo. Nam nieodparcie kojarzyły się z olbrzymimi, stalowymi robotami połączonymi… kablami wysokiego napięcia.

Street food

Na skrzyżowaniach dróg na pustyni mijaliśmy niewielkie osady, gdzie zatrzymywaliśmy się na posiłki. Już w pierwszy dzień odkryliśmy, że najbardziej popularne restauracje w Emiratach to, poza arabskimi: indyjskie, pakistańskie i afgańskie – wszystkie oczywiście prowadzone przez immigrantów. Doświadczenia kulinarne były więc bardzo pozytywne, a przy tym egzotyczne i zróżnicowane. W Emiratach je się dużo jagnięciny, a posiłki są często dosyć ostre. Popularne są soki owocowe występujące w dziesiątkach miksów i wersji.

Okazało się, że ceny jedzenia w lokalnych restauracjach są bardzo przystępne i tak na przykład za nasz typowy lunch, który składał się z hummusu, placka mącznego i świeżo wyciskanego soku owocowego płaciliśmy 10-15 zł za osobę. Za danie bardziej mięsne trzeba było zapłacić 15-20 złotych. Nie polecamy jednak emirackich fast-foodów zwanych “cafeteriami”. Standardowe menu pokazuje ładne obrazki, ale jakość serwowanego jedzenia jest słaba. Znacznie lepiej znaleźć prawdziwą restaurację.

W namiocie pod pustynnym niebem

Podczas naszej ‘objazdówki’ dwa razy spaliśmy w namiocie: raz na pustyni – między wydmami i raz na plaży – pod palmą. Przed wyjazdem znaleźliśmy w sieci sporo opinii o biwakowaniu na dziko i wszystkie informacje mówiły, że takie noclegi są legalne i bezpieczne, ale praktykowana wyłącznie poza miastami. My również te informacje potwierdzamy i polecamy spanie w namiocie! Ale uwaga, trzeba pamiętać o ciepłych śpiworach: w nocy na pustyni jest zimno!

Trzeba być również przygotowanym na pewne niewygody. Namiot przywieźliśmy z Polski, ale zdecydowaliśmy się nie brać karimat ani materaców, co okupiliśmy częstym przewracaniem się z boku na bok. Piasek wbrew pozorem wcale nie jest miękki ;-)

Okolice Hatta

W drugi dzień pobytu próbowaliśmy odnaleźć jeziora w skałach zwane Hatta Rock Pools, lecz trudno było odnaleźć kogoś, kto potrafiłby wskazać nam drogę. Pomimo tego, że angielski jest drugim najpowszechniej używanym językiem w kraju, to poza Dubajem nie spotkaliśmy prawie nikogo, kto mówiłby w tym języku. Z tego powodu kontakt z miejscowymi był utrudniony.
Już od kilkudziesięciu minut jechaliśmy więc szutrową drogą przez pustynne góry. Nie byliśmy wcale pewni, czy uda nam się w ogóle dotrzeć do celu. Wszystkie samochody, które mijaliśmy, były terenówkami 4×4, a my sunąc naszym niepozornym nissankiem z trwogą patrzyliśmy na każde strome zbocze, nie wiedząc czy uda nam się je pokonać.

Przy kolejnym skrzyżowaniu spotkaliśmy duży terenowy samochód. Kierowca zatrzymał auto i opuścił przyciemnianą szybę. Był to Arab ubrany w tradycyjną białą szatę (diszdasza) w huście na głowie (ghutra) mocowanej za pomocą czarnego sznura (igal). Wymieniliśmy uprzejmości podczas, których dowiedzieliśmy się, że jest z Omanu. Wkrótce przekonaliliśmy się, że my też jesteśmy już w Omanie. Mapa w telefonie nie pozostawiała wątpliwości – byliśmy już 20 km od Emiratów. Na wpół legalnie, gdyż nie mieliśmy wiz, które przeważnie nie są potrzebne (na szczęście) w rejonach przygranicznych.

Odnalezione jeziorka nie były o tej porze roku zbyt spektakularne, ukryte w głebi wyrzeźbionych wodą skał, ledwie dostępne. Ale warto było zobaczyć górskie krajobrazy, no i przy okazji zaliczyć Oman;-)

Dibba

Nad oceanem Indyjskim zatrzymaliśmy się w miejscowości Dibba – niewielkim miasteczku, w którym czas wydawał się płynąć leniwie. W południe, chcąc schronić się przed skwarem, wstąpiliśmy do niewielkiego baru w porcie. Przy sąsiednim stoliku 4 mężczyżn grało w domino, nieustannie pociągając dym z fajek wodnych. My też zapaliliśmy: arabska szisza, jabłkowy tytoń, do tego kawa po arabsku. Fajnie.

Gdy ruszyliśmy dalej drogą wzdłuż oceanu, dostrzegliśmy na plaży rybaków wyciągających sieci. Zaciekawieni, podeszliśmy blisko. Połowy były owocne: w sieci znalazły się barakudy, tuńczyki, kałamarnice, fugu oraz 8 żółwi wodnych (były i małe i duże). Przypatrywaliśmy się wyciąganiu ryb z sieci i wybieraniu ich według rodzaju i wielkości. Nikt nie protestował, gdy robiliśmy zdjęcia. Gdy w sieci nie było już ryb, rybacy podjęli się uwalniania żółwi, z których wszystkie 8 trafiło spowrotem do oceanu.

Wadi Wurayah

Wadi to po arabsku dolina. Często jest to wyrzeźbione przez wodę wyschnięte koryto rzeki, głębokie na przynajmniej kilkanaście metrów. Taka właśnie jest Wadi Wurayah, która była dla nas okazją do tego, żeby na chwile wydostać się z naszego białego nissana i skorzystać z własnych nóg. Postanowiliśmy się więc wybrać się na kilkugodzinną wycieczkę wzdłuż Wadi Wurayah w górach Hajar, a naszym celem miały być wspaniałe wodospady kilka kilometrów dalej. Szliśmy dnem kamiennego wąwozu. Byliśmy sami – towrzyszyło nam tylko słońce i wiatr.

Niestety, będąc pod wrażeniem tego, co dotychczas widzieliśmy, zbyt wysoko ustawiliśmy nasze oczekiwania. Skały dookoła niewielkiego wodospadu były pomazane sprayem, a sam wodospad był mało efektowny. To chyba nie była najlepsza pora roku na poszukiwanie wody w Emiratach.

Na miejscu spotkaliśmy arabską rodzinę, która przyjechała tu na piknik. Chcieliśmy zapytać o godzinę, więc dochowując tutejszych obyczajów, Michał zapytał głowę rodziny. Mężczyzna spojrzał na starszą córkę, która nie patrząc na Michała odpowiedziała na pytanie dobrym angielskim. Wiedzieliśmy już, ze z dalszej rozmowy nici, więc po krótkim odpoczynku, ruszyliśmy w stronę auta.

W 4 dni pół Emiratów

W ciągu tych 4 dni pokonaliśmy prawie 1000 km. Z Dubaju kierowaliśmy się na wschód przez pustynie Rub Al Khali (najbardziej piaszczystą pustynię świata), minęliśmy miasteczko Hatta by w końcu dotrzeć do Fujairah nad Oceanem Indyjskim (i zjeść swieżą rybę). Potem jechaliśmy wzdłuż wybrzeża na północ, by tuż przy Omanie skręcić na zachód. Po drodze minęliśmy góry wraz z pustynną Wadi Bih. Stamtąd wróciliśmy nad Zatokę Perską do miasta Ras Al-Khaimah, skąd ruszyliśmy do Dubaju. Wycieczkę zaliczamy do bardzo udanych: pozytywnie naładowani byliśmy gotowi na podbój Dubaju!

 
 
Słońce na pustyni obudziło nas kilka minut przed godziną 6.
Słońce na pustyni obudziło nas kilka minut przed godziną 6.
 
 
Na obrzeżach miasta Fujairah
Na obrzeżach miasta Fujairah
 
 
Namiot już spakowany, za chwilkę ruszamy w dalszą drogę
Namiot już spakowany, za chwilkę ruszamy w dalszą drogę
 
 
Spora rodzinka napotkana przy drodze :)
Spora rodzinka napotkana przy drodze :)
 
Nasze późne śniadanie. Obrzarstwo to grzech!
Nasze późne śniadanie. Obrzarstwo to grzech!
 
 

7

4 Comment threads
3 Thread replies
0 Followers
 
Most reacted comment
Hottest comment thread
5 Comment authors
najnowsze najstarsze most voted
Zuzia

Super post!

www.1000krokow.eu

tak z ciekawości – wypożyczenie auta nie jest drogie, czyli jakie kwoty wchodzą w grę?

Gabi

Z tekstu wnoszę ze to musiała być naprawdę fajna wyprawa. Tylko pozazdrościć. Super ze umieściliście dużo praktycznych informacji, zwłaszcza ten cennik :) No i propozycja śniadania przypadła mi do gustu, zwłaszcza ze jako wieloletnia wegetarianka zawsze zastanawiam się czy znalazłabym coś do zjedzenia dla siebie. świetne zdjęcia, te dwa wielbłądy są czadowe!!
Generalnie mówiąc to jest bardzo dobry tekst. Ma mnóstwo mocnych stron ale i jedną słabą – jest zdecydowanie za krótki :)

Dzięki ;-)

Gabi

P.s. Czy poza spaniem między wydmami i pod palmą istnieją jeszcze inne legalne i bezpieczne miejsca noclegowe, korzystaliście z nich?

No pewnie. Są hotele. Można znaleźć takie za $50-$70 (ze śniadaniem) i takie za $9000 (Burj Al Arab). Natomiast hosteli i guesthouse’ow nie ma, wiec na pokoje 8-osobowe nie ma co liczyć;-) Są też inne opcje noclegowe, o których napiszemy już niedługo w kolejnym poście (o Dubaju).