Za cel naszej kolejnej podroży wybraliśmy dla odmiany Amerykę Środkową chcąc tym razem doświadczyć nieco kultury latynoskiej. Nie dysponując długim urlopem, musieliśmy ograniczyć się do jednego kraju – wybraliśmy Nikaraguę. Dlaczego? Bezpiecznie, łatwo dolecieć, a przy tym stosunkowo mało turystycznie w porównaniu z innymi krajami regionu. (Przy tym wiedzieliśmy, że będziemy lecieć z Ameryki Północnej). W stolicy – Managule – wylądowaliśmy pod koniec stycznia 2010 roku doświadczając szoku temperaturowego: kiedy opuszczaliśmy Polskę było -20 stopni, a Nika przywitała nas temperaturą +30.
[flickr width=”400″ float=”right”]4829463867[/flickr]
Nasze wrażenia i obserwacje z podroży do Ameryki Centralnej okazały się bardzo podobne. Zachwyciły nas kolory i różnorodność otaczającej przyrody: egzotyczne ptactwo, tropikalne wysepki, dymiące wulkany, soczysto-zielone lasy deszczowe. Opuszczając Nikę czuliśmy jednak niedosyt lokalnej kultury. Barierą okazał sie język hiszpański – na miejscu niewielu posługiwało się choćby mimicznym angielskim…[flickr size=”small” float=”left”]4829460277[/flickr]
Najważniejsze momenty, do których będziemy wracać:
• Manufaktura cygar w okolicach miasta Leon gdzie, choć byliśmy pierwszymi gośćmi od dłuższego czasu, zajęto się nami fachowo, objaśniając kolejne etapy produkcji. Degustacja na koniec wizyty o mało co nie zakończyła się tragicznie… ;-)
• Wycieczka starą łodzią motorową wokoło archipelagu Las Isletas – 300 tropikalnych wysepek zamieszkiwanych przez dzikie małpy, rozwrzeszczane papugi, jaszczury-olbrzymy oraz – niekiedy – ludzi. Spokojnie i rajsko.
• Jezioro w kraterze wygasłego wulkanu – Laguna de Apoyo – miejsce iście księżycowe, niezmącona wiatrem, rozświetlona popołudniowymi promieniami tafla zapraszała nas do kąpieli…
• Lasy deszczowe na północy kraju w rezerwacie Miraflor, gdzie spędziliśmy parę dni na spacerach i jedzie konnej po podmokłych łąkach. Przewodnik, spec od lokalnej przyrody, zabrał nas na przechadzkę po rezerwacie, gdzie objaśnił kilka ciekawych łańcuchów pokarmowych, pokazał typową roślinność oraz wyjaśnił proces wytwarzania kawy, uprawianej tu „organicznie”, w większości nie dla Nikaraguańczyków. Tu na wyżynach przeżyliśmy (ledwie) również bliskie spotkanie z czarnym skorpionem, który nieproszony pojawił się w naszej drewnianej chatce i za miejsce spoczynku wybrał sobie nasze obuwie. [flickr size=”small” float=”left”]4830074178[/flickr]
• Miasto Granada – wizytówka Nikaragui. Kolorowe i zadbane ulice, odmalowane kościoły, rzędy barów i restauracji przyciągają tłumy turystów. Warto.[flickr size=”small” float=”right”]4830070174[/flickr]
• Aby dostać się na wyspę Ometepe trzeba na podróż przeznaczyć cały dzień (autobus, potem prom, a na wyspie kolejny autobus na prawie najbardziej podległą plażę – Playa San Domingo )… Warto to jednak zrobić, by uciec od zgiełku miasta i zatrzymać się na chwilę. Ometepe to właściwie dwa duże wulkany: piekło i niebo – w jednym wciąż kipi lawa, w drugim pozostała już tylko szmaragdowa woda. Na miejscu z ograniczonego wyboru noclegów wybraliśmy miejsce tuż przy brzegu ogromnego jeziora. Życie na wyspie wydaje się płynąć niespiesznie, daleko od zgiełku miasta. Tubylcy całe dnie odpoczywali siedząc w wygodnych fotelach bujanych, na plotach sporych rozmiarów papugi przyglądały się przechodniom, gdzieniegdzie małpa skoczyła z gałęzi na gałąź… istna sielanka. My korzystając z wynajętych rowerów zwiedziliśmy okolice, w tym naturalny basen ukryty wśród gęstych gajów bananowych – polecamy. Kolejne dni minęły nam pod znakiem lenistwa i obżarstwa. Na plaży jest kilka barów, gdzie domorośli kucharze serwują tosty ze smażonych bananów plantacyjnych, ryby, sałatki owocowe, a ze wszystkiego najbardziej smakowały nam świeże soki z ananasów.