W czwartek 16 września po 6 godzinnej przeprawie przez stepy dotarliśmy do dawnej stolicy Mongolii. Karakorum, przez lokalnych nazywane Harahoirin, było stolicą mongolskiego imperium przez kilkadziesiąt lat w XIV wieku, a później ważnym ośrodkiem rozwoju religii buddyjskiej. Miasteczko lata świetności ma już dawno za sobą, stare budowle popadają w ruinę, a nowych inwestycji nie widać. Obecnie mieszka tu około 8 tysięcy Mongołów, którzy utrzymują się głównie z pasterstwa, handlu oraz turystyki. Przez wschodnia cześć miasta przebiega jedyna asfaltowa droga w okolicy, która łączący Ulan Bator z zachodem kraju. Przybyłych do Karakorum turystów zachwyca rozciągająca się w nieznane stepowa przestrzeń oraz kompleks świątyń z XIV wieku, który niedawno w nieznacznej części został odbudowany po zniszczeniu w latach 30-tych.
Teraz siedzimy na progu naszej jurty i podziwiamy okolice. Niedaleko na horyzoncie rysują się pagórki, wiosną porośnięte trawą, teraz już wypalone przez słońce. Gołe wzniesienia spotykają się z bezchmurnym niebem, pod którym raz po raz przeleci dorodny jastrząb lub stado dzikich kaczek. Sielankową ciszę okolicy zaburza przejeżdżający, co jakiś czas pojazd silnikowy. Zwierzęta, które słyszeliśmy zeszłej nocy teraz pasą sie gdzieś daleko na stepach, zagnane tam przez pastucha na koniu.
Zatrzymaliśmy się u rodziny, która mieszka w jurcie na obrzeżach miasteczka. Jurta – nazywana też gerem – to całoroczny namiot o podstawie koła i stelażu z drewna, przykryty warstwą filcu od wewnątrz oraz białą nieprzemakalną tkaniną od zewnątrz. W „naszym” ogródku znajdują się 4 jurty, 1 okupowana jest przez trzypokoleniową rodzinę, 3 pozostałe czekają na turystów, takich jak my. Za nocleg wraz z wyżywieniem płacimy 10 USD za osobę. Nasz namiot jest dobrze utrzymany, znajdują się w nim 4 pojedyncze łóżka ustawione naokoło, przy ścianach. Naprzeciwko wejścia leży dywan, prawdopodobnie radziecki, a na nim stoi tradycyjnie zdobiony stolik z dwoma fotelami. W centralnej części jest prymitywny piec, którego komin wychodzi na zewnątrz jurty przez jedyny otwór, który znajduje się w suficie. W nocy na to okno naciągana jest wiatroszczelna tkanina… Jest swojsko i klimatycznie i tylko dwie rzeczy nie pozwalają zapomnieć nam o nieustającej globalizacji: lodówka z zimnym piwem w kącie oraz ciężkie riffy czeskiego metalu dobiegające z sąsiedniej jurty – w naszym campie spotkaliśmy Niemców, Polaków i Czechów.
Poniżej album ze zdjęciami z Karakorum
Zobacz komentarze (2)
Witajcie Wielcy Podróżnicy! W niezłym hotelu sobie nocujecie ;), ale drzwi ma naprawdę piękne!
Pozdrawiamy serdecznie:)
Wiola, Maciek i Łukasz
My też pozdrawiamy, choć z opóźnieniem!
Sporo osób zwróciło uwagę właśnie na drzwi do jurty na zdjęciu... To chyba taka wizytówka "domu".