Przed wyjazdem do Senegalu znaleźliśmy w internecie informacje, które wskazywały na to, że warto odwiedzić miasto Saint Louis. Oczekiwania mieliśmy dość wygórowane. Miasto uważane jest za stolicę kultury tej części kontynentu i jest rajem dla miłośników jazzu afrykańskiego. Muzyka co wieczór rozbrzmiewa z licznych i otwartych do późna barów. Jeszcze będąc w Polsce, bardzo cieszyliśmy się na te wieczory z muzyką na żywo! Oprócz tego byliśmy ciekawi kolonialnych perełek architektonicznych, wybudowanych przez Europejczyków za czasów zasiedlenia. Spodziewaliśmy się, że kilkusetletnia kolonizacja miasta zmieszała ze sobą religie i tradycje tworząc ciekawy do zaobserwowania tygiel kulturowy… Ale czy dokładnie to znaleźliśmy na miejscu?
Zacznijmy od samego początku. Na kilka wieków przed kolonizacją okolica znana była z nazwy Guet Ndar i funkcjonowała jako przystanek dla pielgrzymów podróżujących drogą morską do Mekki. Samo Saint Louis powstało w 1659 roku i było pierwszą francuską osadą kolonialną w Zachodniej Afryce. Dzięki strategicznemu położeniu (tuż przy ujściu rzeki Senegal do Oceanu Atlantyckiego) miasteczko portowe szybko zyskało na znaczeniu w regionie. Początkowo zabudowania w Saint Louis obejmowały jedynie wyspę, ale wraz z rozwojem w XVIII i XIX wieku, miasto rozrosło się i zajęło również stały ląd po obu stronach rzeki. Osiedlali się w nim i prowadzili biznesy Europejscy kupcy, którzy podróżowali w górę rzeki w poszukiwaniu niewolników, gumy arabskiej, złota, ambry, skóry i innych produktów na eksport.
Saint Louis mianowano stolicą Francuskiej Afryki Zachodniej i pełniło tę funkcję do 1904 roku oraz Mauretanii i Senegalu do 1958 roku. Wciśnięte w północno-zachodni róg kraju miasto zaczęło tracić swoja rangę na rzecz Dakaru na początku XX wieku, a upadek kolonialnej potęgi Francji w Afryce spowodował postępującą jego marginalizację. Ze względu na walory architektoniczne, historyczne i kulturalne wyspa Ndar – pierwszy zalążek miasta Saint Louis – w 2000 roku wpisana została na listę dziedzictwa UNESCO.
Niegdyś kolorowe i bogate kamienice dzisiaj popadają w ruinę. W większości budynki są zamieszkane, ale wymagają remontu. Niestety wiele jest opuszczonych, a po niektórych został już tylko gruz. W mieście nie ma inwestorów którzy chcieliby przeznaczyć fundusze na renowację kamienic, a mieszkańcom chyba specjalnie nie zależy na wyglądzie ulic. Spacerując po kolonialnej części miasta drażniły nas tony zalegających śmieci na ulicach i dusił zapach unoszącego się w powietrzu palonego plastiku. Śmieci pali się wzdłuż kanału przy którym codziennie cumuje tysiące drewnianych piróg oraz na plażach wzdłuż półwyspu. W mieście koczują tysiące dzieci ze szkół koranicznych (więcej o nich obejrzycie i przeczytacie pod tym linkiem https://edition.cnn.com/2019/11/08/africa/forced-child-begging-senegal-intl/index.html), które zamiast zdobywać wiedzę koraniczną biegają boso po zapylonych ulicach i proszą o jałmużnę. Dzieciaki w ten sposób zapewniają sobie i swoim pseudo nauczycielom przetrwanie kolejnego dnia. To wszystko sprawia że ciężko wyobrazić sobie dawną świetność tego miejsca. Pomimo tego w Saint Louis zostaliśmy 4 dni.
Dzień po dniu przyzwyczailiśmy się do afrykańskiej rzeczywistości, miasto stawało się coraz ciekawsze i łagodniejsze w odbiorze. Przestaliśmy wkurzać się na muezzina z pobliskiego meczetu, który codziennie przed wschodem słońca gwałtownie wybudzał nas ze snu. W południe chowaliśmy się przed palącym słońcem w kawiarni Ndar Ndar. Tam małą czarną (prawdziwą, a nie nescafe) zagryzaliśmy świeżutkim croissantem z pobliskiej piekarni i obserwowaliśmy życie na ulicy. W soczyste owoce i prażone orzeszki zaopatrywaliśmy się u lokalnych przekupek. Po kilku dniach mieszkańcy zaczęli nas poznawać, zagadywać na ulicy i przybijać piątki. Dzieciaki wielokrotnie i przez cały dzień radośnie witały nas wykrzykując bonjour madame! bonjour monsieur! Odnaleźliśmy bary i restauracje w których smacznie gotowano i serwowano dobrze schłodzone sauvignon blanc. No i oczywiście był też jazz! Miasto podobało nam się szczególnie późnym popołudniem, gdy kolonialne budynki i piasek na ulicy pięknie odbijały ciepłe światło zachodzącego słońca, mężczyzna z minaretu znowu nawoływał do modlitwy, a piękne kobiety przyodziane w kolorowe, szyte na miarę garsonki dumnie przechadzały się po okolicy.
Saint Louis nie jest miejscem, które przypadnie do gustu każdemu, a na pewno nie tym którzy przyjadą na kilkugodzinne zwiedzanie kolejnego miasta. Pomimo tego, że czasy świetności Saint Louis dawno minęły, potrafi ono ciągle oczarować, ale trzeba poświecić mu czas.
Zobacz komentarze (1)
Piekne zdjecia, jak zwykle Karo! Klimaty podobne jak Trynidad na Kubie... można sie pomylic nawet...