X
    Kategorie Iran

Irański Kurdystan czyli gościnność ponad wszystko

Kurdystan i Kurdowie

Rejon, który zamieszkują Kurdowie w Iranie znajduje się w zachodniej część kraju, wzdłuż granicy z Irakiem. Ze względu na bliskość Iraku ma złą sławę i wydaje się być niebezpiecznym, ale zapewniamy Was, że nic bardziej mylnego!

Kurdowie są najbardziej gościnni ludźmi, jakich kiedykolwiek spotkaliśmy. Ponad wszystko najważniejsze są dla nich relacje z bliskimi, wspólne spędzanie czasu (nie zawsze konstruktywne w rozumieniu europejskim) oraz dzielenie się tym, czym podzielić się można… W zachowaniu Kurdów dostrzegliśmy duży szacunek do innych, nieważne czy jest to zachodni turysta czy ubogi sąsiad.

Kilka słów o Palangan

Niewielu obcokrajowców słyszało o Palangan, przeuroczej wiosce położonej w górach przy granicy z Irakiem, na wysokości 2000m n.p.m. Ponad 1500 lat temu, na stromych zboczach dwóch sąsiednich gór, powstały tu pierwsze domostwa. Do dzisiaj wszystkie domy buduje się tu z kamienia w taki sposób, że dach jednego jest podwórkiem dla drugiego. Na co dzień w osadzie mieszka około 800 osób, które głównie zajmują się hodowlą pstrągów i bydła. W Palangan nie ma ruchu samochodowego, a błogą ciszę mąci jedynie wartka rzeka płynąca pomiędzy zabudowanymi wzgórzami. Palangan i oko lice są wymarzonym miejscem do weekendowych pikników mieszkańców pobliskich miast – Kamyaran (odległe o 50km) i Sanandaj (125km).

Pani od twardego sera i jej krowa :)
 

Śniadania, obiady, kolacje i niezliczone ilości herbaty…

Wierzymy, że to nie przypadek, a otwartość i gościnność Kurdów sprawiła, że wielokrotnie zostaliśmy zaproszeni na posiłki i noclegi do domów przypadkowo napotkanych ludzi. Zdarzyło się nam jeść ser wydobyty lnianego wora, który to ser był tak twardy jak kamienie, z których wybudowana była chata, w której cieniu dojrzewał… nie wypadało odmówić sympatycznej staruszce. Gdzie indziej częstowano nas mącznymi plackami z białym serem, owocami i oczywiście czarną herbatą.

W Palangan hoduje się pstrągi. Z wielu hodowli połączonych z prostymi sklepo-barami, otwartych było jedynie 3 (sezon na weekendowe wypady za miasto zaczynał się dopiero za kilka tygodni). Wybraliśmy jedno miejsce i od razu przystąpiliśmy do wyboru ryb ze stawu. Już przy stawie nawiązaliśmy kolejną znajomość i irańskim zwyczajem zostaliśmy zaproszeni do stołu, czyli na dywan (w całym kraju wszystkie posiłki spożywa się na dywanie siedząc po turecku na około maty z jedzeniem). Na dywanie znajdowały się świeżo przyrządzone ryby, placki mączne, ryż, duszone pomidory, marynowany czosnek oraz świeże zioła. Kilka godzin w sympatycznym towarzystwie minęło jak kwadrans, 2 osoby mówiły dobrze po angielsku, co znacznie ułatwiło komunikację i pozwoliło na prowadzenie dyskusji. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że większość ryb hodowanych w Palangan eksportowanych jest do Iraku (gdzie ta sama ryba kosztuje 3 razy więcej niż w ojczyźnie). Dziewczyny z rodziny opowiedziały nam, że mimo tego, że jest to zabronione, młodzież w wieku 16-18 lat chodzi na randki i przeżywa pierwsze miłości. Jedna z dziewczyn mówiących po angielsku właśnie przeżywała niedawne rozstanie z pierwszym chłopakiem. Szokujące było to jak otwarcie o tym mówiła. Pod koniec wieczerzy wyjaśniło się również, dlaczego ludzie na ulicy mówią do mnie w farsi… ponoć wyglądam na Irankę z północy, z miasta Tabriz… Długi wieczór zakończyliśmy sesją zdjęciową.

Rodzina z Kamyaran
 

Rodzina z Sanandaj

Turysta w plecakiem w Iranie działa jak magnes. W Palangan wystarczyło przejść 300 metrów, żeby otrzymać zaproszenie na kolejną herbatę, a po jej wypiciu transport do Sanandaj, oraz 24-godzinny pobyt w domu przypadkowo spotkanej rodziny. Bariera językowa w Iranie praktycznie nie istnieje: choć mało ludzi mówi po angielsku, zawsze szybko znajduje się rozwiązanie. Najczęściej załatwia się to telefonem do znajomej osoby, która mówi po angielsku i zdalnie pełni ona rolę tłumacza.
Tak właśnie spędziliśmy prawie dwa dni u rodziny z Sanandaj. Tym razem okazało się, że kuzynka rodziny studiuje angielski, więc po drodze z Palangan do Sanadaj zahaczyliśmy o mniejsze miasteczko, w którym mieszkała. Po zapoznaniu się z całą rodziną i rytualnie wypitej herbacie, wszyscy wraz z nowo poznaną kuzynką, ponownie wpakowaliśmy się do samochodu, który wyglądem przypominał 20-letnią ładę i ruszyliśmy w stronę Sanandaj. Kuzynka została naszą tłumaczką na kolejną dobę. Po dotarciu na miejsce, pomimo zmęczenia, biesiadowanie przedłużyło się do 3 nad ranem.

Drugi dzień zaczęliśmy od obfitego śniadania przygotowanego przez najstarszą córkę, potem relaksowaliśmy się paląc fajkę wodną ze znajomymi rodziny, którzy przywieźli z północy kraju zwoje materiałów, z których miały zostać uszyte sukienki na ślub ich córki. Naturalnie, jak w każdej kulturze, kobiety natychmiast zaczęły interesować się materiałami, przez pół godziny mierzyły je przed lustrem doradzając sobie nawzajem, co której pasuje, a co nie. W Iranie kobiety poświęcają dużo uwagi swojemu wyglądowi, mają bardzo staranne makijaże, zadbane dłonie, nienagannie wyprasowane ubrania, popularne są również operacje plastyczne nosa (ponoć, co 3 mieszkanka Teheranu miała poprawiany nos, najczęściej z garbatego na lekko zadarty). Po południu pojechaliśmy na wycieczkę po mieście, wyjechaliśmy też na najwyższą górę w okolicy, żeby stamtąd podziwiać panoramę miasta. Góra okazała się być bardzo popularnym miejscem, nie brakowało tam piknikujących rodzin z dziećmi oraz kobiet i mężczyzn ‘na wydaniu’, którzy ‘łowili’ siebie nawzajem. Pamiętajmy, że w Iranie nie ma dyskotek ani pubów, tam młodzi ludzie najczęściej poznają się w parkach… W drodze do domu pojechaliśmy na dworzec, gdzie kupiliśmy bilety autokarowe w dalszą drogę…

Śniadanie u rodziny w Sanandaj
 
 
Smakuje czy nie?
 
Najmłodsze dzieciaki troche się nas wstydzą
 

Zobacz komentarze (2)

  • Aż zamarzyła mi się podróż do Iranu! Czuję jakiś spokój i błogość, gdy czytam ten post...Jestem teraz w Turcji, więc bliżej mieć nie mogę...co sądzisz o autostopie w te strony? Masz jakieś doświadczenia? Pozdrawiam, 33

    • Cześć. Będąc na Twoim miejscu złapałabym stopa jutro nad ranem :) Nasze doświadczenie ze stopem w Iranie nie mogłoby być bardziej pozytywne. W trasie spotkaliśmy Belgijkę, która podróżowała samotnie i miałą podebne spostrzeżenia do naszych. Opowiedziała nam ciekawą anegdotę, otóż po przekroczeniu granicy z Turkmenistanem postanowiła słapać stopa do Mashad. Oczywiście zanim dobrze machnęła ręką samochód już się zatrzymał, ona doświadczona podróżowaniem, powiedziała:''Mashad. No money''. Po chwili kierowca wyciągnął z kieszeni portfel, a z portfela nominał.... taka jest właśnie goscinność w tym kraju :) Happy travel! Karolina