X
    Kategorie Birma

Wędrujemy przez wyżynę Shan

 

Po rekomendacji poznanych w Mandalay brytyjskich turystów zdecydowaliśmy się na 3-dniowy trek z przewodnikiem po wyżynie Shan, a dokładniej znad jeziora Inle do miasteczka Kalaw. Długość trasy to około 55 km.
Targ
Wędrówkę zaczęliśmy 14 października. Zaraz po śniadaniu wraz z naszym przewodnikiem Dantem wsiedliśmy do wąskiej łodzi, która zabrała nas na wschodni brzeg jeziora i tam nasz trek zaczął się na dobre. Początkowo szliśmy przez gęsto porośniętą dżunglę, gdzie kolorowe pająki wiły olbrzymie pajęczyny pomiędzy konarami drzew, a motyle wirowały nad naszymi głowami. Po jakimś czasie dotarliśmy do wioski, w której odbywał się akurat copięciodniowy targ, przyciągający tłumy, głównie kobiet, z okolic. Niektóre z nich wyruszyły o 3 rano z odległych wiosek, drogę oświetlając sobie bambusowymi pochodniami, by dotrzeć na targowisko nad ranem i jeszcze tego samego dnia, wraz z zakupami, wrócić do swoich bambusowych chat. Na straganach można było dostać mniej i bardziej wyszukane towary takie jak: warzywa, lokalne przyprawy, suszone ryby, herbatę na wagę, cięte kwiaty dla Buddy, glinę do żucia (bogatą w wapno, zalecaną dla kobiet tuż po urodzeniu dziecka) oraz oczywiście ryż i papryczki chilli, główne składniki tutejszej diety. My ograniczyliśmy się do kupienia kilku kawałków arbuza i świeżo smażonych babeczek, które smakowały jak polskie racuchy, tyle, że były bez jabłek. Przez resztę dnia szliśmy pod górę, co przy temperaturze ponad 30 st. C i znacznej wilgotności powietrza okazało się nie lada wyzwaniem. Dość często robiliśmy sobie przerwy, podczas których spotykaliśmy kobiety z plemienia Pa-O, które z koszami pełnymi zakupów wracały z targu do swoich wiosek, po drodze popijając bimber z ryżu lub podpalając tutejsze cygara. Najstarsza kobieta z koszem miała 68 lat! Dzięki naszemu przewodnikowi, który mówił w językach kilku plemion mogliśmy się w ogóle z nimi porozumieć – każde plemię ma swój odrębny język, alfabet i tradycje, a jedynie młodzi potrafią mówić po birmańsku.

Ten targ. Tu nie dojeżdża żaden samochód. Za to jeszcze 30 lat temu zamiast pieniędzy wymieniano się tu towarami.
Kobiety z plemienia Pa-O, wracaja do wiosek z koszami pełnymi zakupów.
Długa droga... 3 godziny pod górę. I tak co 3-4 dni.
 

Nocleg w buddyjskim klasztorze
Po sześciu godzinach wędrówki dotarliśmy do bazy noclegowej – był nią klasztor buddyjski. Mali mnisi szybciutko przygotowali nam posłania na drewnianej podłodze świątyni, a my po zimnym prysznicu w postaci ręcznej pompy i wspaniałej kolacji przygotowanej przez Dantego, zasnęliśmy jak susły…
O 5 nad ranem obudziła nas buddyjska mantra wyśpiewywana przez kilkunastu mnichów. Zaciekawieni sytuacją wyczołgaliśmy się spod kocy żeby przyglądać się ceremonii.

Tu spędzimy pierwszą noc.
 

Dzień 2 i 3
Wiedząc, że w tym dniu mamy do pokonania najdłuższą odległość, po śniadaniu wyruszyliśmy w dalsza drogę. Krajobraz zdecydowanie się zmienił: szliśmy przez rozległy płaskowyż, który przed laty porośnięty był przez las drzew tekowych. Teraz po drzewach nie zostało ani śladu – drewno tekowe to doskonały towar eksportowy, a generałowie nie zważając uwagi na konsekwencje wyrębu lasów, aprobują wycinanie tych drzew na terenie całego kraju. Zbliżając się do osad zamieszkałych przez kolejne plemiona myanmarskie przekraczaliśmy kolejne pola ryżowe, plantacje chili, kukurydzy, imbiru i sezamu.
Pola ryżowe...
Ta okolica to raj dla bawołów wodnych.
Ten ryż już prawie dojrzał.
 
Narzędzia rolnicze.
Ostatnie pomruki monsunu.
Powoli zachodzi słońce...
 
Nasz przewodnik wie najlepiej.
Kukurydza
Czy można mu się oprzeć?
 

Tego dnia również mieliśmy szczęście i na naszym szlaku spotkaliśmy tubylcow, z którymi udało nam się porozmawiać. Znowu uważnie się nam przyglądali (naszym białym twarzom) i serdecznie uśmiechali. Niestety, po południu monsun przypomniał nam o sobie. Zaczęło mocno padać i wspólnie podjęliśmy decyzje, że kończymy dzisiaj o godzinę wcześniej niż planowaliśmy. Tą noc spędziliśmy u rodziny krawców w skromnej bambusowej chatce na palach. Nasze sny przerywał dudniący o strzechę silny deszcz, a rano, gdy wyszliśmy przed dom, zobaczyliśmy potok przepływający przez podwórko. Decyzja była szybka: musimy dostać się do drogi, skąd złapiemy transport to Kalaw…

Wymiana barterowa - Paracetamol za Parasol na parę minut - uwieńczona pamiątkowym zdjęciem.
Dzieciaki z sąsiedztwa.
 
Nie żeby błoto było...
Porzucone dynie. Tu uprawia się je tylko dla nasion.