Od paru dni jesteśmy w Birmie. A raczej w Myanmar. Bo 20 lat temu kraj ten zmienił swoją oficjalną nazwę. I chociaż wśród innych krajów zmiana ta nie wzbudziła entuzjazmu, traktowana jako kolejny wybryk rządzących tym krajem od 1962 roku generałów, niektórzy mieszkańcy Myanmar tak naprawdę wolą tę nazwę, która używana była zanim ziemia ta stała się kolonią brytyjską.
Myanmar, to 50 milionowy kraj wielu plemion i mniejszości, w którym używa się ponad 100 języków, choć oficjalnym jest jedynie birmański. Naczelną religią jest buddyzm, choć nie brakuje tu świątyń muzułmańskich, hinduskich czy nawet chrześcijańskich. Do części kraju turyści nie mają wstępu, gdyż albo jest tam niebezpiecznie ze względu na spięcia pomiędzy mieszkańcami, a armią Birmy, albo pół-legalne uprawy opium i kręcący się wokół nich biznes stanowiłyby zagrożenie dla turystów (tudzież dla reputacji rządu).
Choć powierzchnią przewyższa wiele krajów Azji, jest bogata w ropę i inne zasoby, przychód na głowę w Birmie nie przekracza 2000 dolarów. Częściowo nieuznawany przez społeczność międzynarodową rząd kraju to grupa szalonych generałów. Przed 50 laty stworzyli oni system socjalistyczno-buddyjski, który w praktyce jest dyktaturą wojska, co zamroziło rozwój kraju. Konsekwencją sytuacji politycznej, a co za tym idzie izolacji Birmy jest to, że wielu mieszkańców Myanmar ledwie wiąże koniec z końcem, nie mając dostępu do zdobyczy nowoczesnej cywilizacji, żyje za nie więcej niż dolara dziennie.
My w dawnej Birmie spędzimy ponad 3 tygodnie, chcąc przekonać się co sprawia, że kraj ten uznawany jest przez wielu za ostatni nieskażony zachodem kraj południowo-wschodniej Azji, którego gościnni mieszkańcy urzekają przybyszów otwartością, a tysiące złotych stup i pagód tworzą aurę prawdziwie bajkową.
Zobacz komentarze (1)
hej
dajcie jakies zdjecia moze z birmy ;)
pozdro