X

7 mil od raju

Za cel naszej pierwszej wspólnej podróży wybraliśmy Sri Lankę. Na wyspie byliśmy nieco ponad 3 tygodnie na przełomie lutego i marca 2009 roku, dokładnie wtedy, kiedy rząd Cejlonu postanowił na dobre rozprawić się z bojówkami Tygrysów Tamilskich. W związku z zamieszkami na północy kraju, musieliśmy ograniczyć nasza trasę do południowej części wyspy. Dzięki temu przemieszczanie z miejsca na miejsce było mało uciążliwe (czytaj: mało czasochłonne, max 4 godziny), ale dawka adrenaliny podczas jazdy autobusem na sięgała granicy wytrzymałości! Kierowcy to wariaci! Myślą, że przyklejenie podobizny Jezusa, Buddy i Sziwy na przednim oknie pojazdu, uchroni wszystkich od wypadków podczas ich brawurowej jazdy, często z wyłączonym silnikiem przy jeździe w dół – wszystko w ramach oszczędności oczywiście!


Wszystkie miejsca jak i ludzie, których spotkaliśmy na Sri lance byli wyjątkowi. Szczególnie miło będziemy wspominać Namala, kierowcę tuk-tuka, dzięki któremu po raz kolejny zrozumieliśmy, że chcieć to moc, a radość i szczęście to nie dobra materialne, a wiara w to, że kolejne dni będą lepsze od poprzednich, no i że uśmiech to lekarstwo na wszystko! Ze względu na nasze bezpieczeństwo, a dokładnie zagrożenie atakami partyzantów w okolicy, do której koniecznie chcieliśmy się udać, zdecydowaliśmy się na kilku godzinną jazdę rikszą, a Namal został naszym szoferem… Nowy kolega był buddystą, ale dzień rozpoczęliśmy od krótkiej wizyty w hinduskiej świątyni i rozbicia kokosa dla boga Ganesza. Po drodze mieliśmy kilka postojów, jeden dłuższy niż planowaliśmy. Podczas pobytu u mechanika wzbudziliśmy zainteresowanie sąsiada, emerytowanego policjanta, który od kilku lat trudnił się uprawą papryczek chilli. Po spacerze wokół farmy z „diabelską przyprawą” zostaliśmy zaproszeni na poczęstunek do domu nowego znajomego, gdzie gasząc pragnienie świeżym mlekiem kokosowym wymienialiśmy się zdjęciami: on pokazał nam całą rodzinę, poczynając od pradziadów, a my zasypany śniegiem Kraków.

Podczas krótkiej znajomości z Namalem, zostaliśmy zaproszeni do jego domu na kolacje. Jego żona przygotowała bardzo smaczne strawy, w tym: daal, jack fruit curry, mango curry oraz popularne egg hoppery. Pomimo tego, ze na Sri lance odżywialiśmy się zdrowo (jak?), a lokalne gar-kuchnie serwowały nam coraz to ciekawsze kompozycje smaków, to bez wahania możemy przyznać, że kolacja, jaką przygotowała żona naszego kolegi była niezapomnianą ucztą dla naszego podniebienia.
Podróżując po Sri lance korzystaliśmy z popularnego przewodnika Lonely Planet, w którym mniej lub bardziej dokładnie opisano miejsca, które my szczególnie polecamy: Nilambe (centrum medytacyjne), Sigirjia (starożytna twierdza na skale), Adam’s Peak (święta góra), Ella (plantacje herbaty) Tangalla i Merisa(plaże), Galle (miasteczko kolonialne).