Weekend w Jerychu

Dla każdego coś miłego

Czy to szeroka plaża i kolorowe drinki w tropikach, czy aktywny wypoczynek pod żaglami lub w górach, czy zwiedzanie starych murów, czy turystyka kulinarna – nawet największy malkontent w podróżowaniu znajdzie coś dla siebie. Osobiście najbardziej cieszy mnie doświadczanie miejsca, nieważne czy to wieś czy kilkumilionowe miasto, poprzez rozmowę i wspólne spędzanie czasu z ludźmi, którzy mieszkają w odwiedzanym miejscu. Weekend w Jerychu spędziłam właśnie w ten sposób. Oprócz rozmów z przypadkowo lub pólprzypadkowo spotkanymi osobami i wypitej z nimi herbacie z maramija (arabska odmiana szałwii), uczestniczyłam w wieczornym grillowaniu, podczas którego zebrało się kilka rodzin by wspólnie spędzić czas i poznać obcokrajowców, którzy przyjechali do miasta nie tylko by zaliczyć standardowe atrakcje turystyczne. Podczas tego wieczoru rozmowy toczyły się na wiele tematów, jedno opowiadali o swojej pracy, inni o dzieciach, jeszcze inni o polityce odizolowania Palestyny prowadzonej przez Izrael. Wszyscy byli zadni informacji o Polsce, o historii, ekonomii i współczesnym życiu. Rano, jak na turystkę przystało i ja znalazłam się w miejscach gdzie codziennie przybywa kilka autokarów z wycieczkami, które w drodze nad morze martwe zahaczają o Jerycho. Atrakcja numer jeden jest wyjazd kolejka linowa na Górę Kuszenia, gdzie wg biblii Jezus pościł przez 40 dni, atrakcja numer dwa to spacer po starożytnym mieście (w sensie dosłownym, bo większość murów ciągle jest pod ziemia), które ogłoszone jest najstarszym nieprzerwalnie zamieszkałym miastem na świecie, jego początki sięgają roku 9000 p.n.e.

W obozie uchodźców

Ludzka ciekawość zaprowadziła mnie do obozu uchodźców. Nie jest to obóz uchodźców, jaki znamy z mediów. Ludzie w Ein as-Sultan mieszkają od wielu pokoleń, już dawno tymczasowe namioty zamienili na domy ogrodzone wysokimi murami i jak sami twierdza przyzwyczaili się do sytuacji, próbują ignorować niekorzystne warunki i cieszyć się życiem, nie są wymagający…są za to bardzo gościnni. Już po kilku minutach od przekroczenia umownej bramy ‘miasta’, czyli niebieskiego znaku United Nations, zostałam zaproszona na arabska herbatę do jednego domów. Za wysokim murem otaczającym dom siedziało kilka kobiet-matek a dookoła biegały dzieciaki. Wszystkie kobiety serdecznie mnie przywitały całując mnie kilkukrotnie w policzki. Ich angielski był tak slaby jak mój arabski, ale informatyzacja społeczeństwa dotarła również i tam. Za pomocą google translatora udało nam się zamienić kilka zdań. Dowiedziałam się miedzy innymi, ze szkoła podstawowa zamknięta jest od kilku miesięcy, bo nauczyciele strajkują zadając wyższych pensji, a UN nie wyraża na nie zgody. Natomiast starsze dzieci, te, które chodzą do szkoły średniej w Jerychu, mają ambitne plany zostać lekarzami i w przyszłości leczyć ludzi w obozie. Na koniec wizyty zostałam hojnie obdarowana, prezentów nie wzięłam pod pretekstem skonfiskowania ich przez wojsko na lotnisku w drodze powrotnej do Polski.

Zapraszamy do obejrzenia zdjęć